Blisko ogromnej sensacji. Pogoń postawiła się Wiśle
Z powodu obowiązków służbowych do Płocka nie pojechał pierwszy trener Sandra Spa Pogoni Szczecin, Rafał Biały. Jego miejsce zajął Sławomir Fogtman. Już w poprzednim spotkaniu szkoleniowiec Portowców chodził z pomocą kuli. Tym razem przegapił, jeśli można użyć takich słów, kapitalny mecz swojej drużyny. Goście przez długi czas utrzymywali się na kilkubramkowym prowadzeniu. Pewnie gdyby zachowali trochę więcej zimnej głowy, doprowadziliby nie tylko do wyrównania (mieli na to aż dwie szanse), ale i wygrali z Nafciarzami. Kibice w Orlen Arenie przeżyli szok. Pogoń przegrała, ale tylko 25:26. Wielkie brawa za ambitną postawę ekipy z Grodu Gryfa.
Bynajmniej o pierwszej połowie śmiało możemy powiedzieć, że skończyła bardzo niespodziewanie. Sam jej przebieg kazał sądzić, że faworyzowanym Nafciarzom czegoś brakuje. Owszem, częściej byli widywani pod bramką przyjezdnych. Jednak na oddawane przez siebie trafienia, szczecinianie błyskawicznie starali się wyprowadzać ataki. I szło im w tym naprawdę przyzwoicie. Znowu dużo rzutów oddawał Dmytro Horiha. Podobnie zresztą jak Ziga Mlakar. Obaj panowie kończyli tę część ze skutecznością na poziomie 57 procent.
O wiele za wcześnie z zawodami 'pożegnał się' bramkarz Wisły. Adam Morawski w 28. minucie faulował Krysiaka i arbitrzy z Wolsztyna pokazali wychowankowi płocczan czerwoną kartkę. Pogoń idealnie wykorzystała grę w przewadze liczebnej. Od stanu 13:10 na przerwę zeszła z remisem po 13. Po bardzo udanym występie w poprzedniej kolejce, także i tym razem Mateusz Gawryś okazywał się zmorą dla przeciwników. Po zmianie stron zapowiadały się duże emocje, czego nikt nie przewidywał. Portowcy drugą część rozpoczęli identycznie, jak pierwszą, od dwuminutowej kary. Wtedy parkiet opuścił Arkadiusz Bosy, a tuż po wznowieniu Wojciech Jedziniak (za zatrzymanie piłki nogą). Nafciarze marnowali jednak swoje okazje na potęgę. Mlakar nie trafił do pustej bramki, Renato Sulić przegrał pojedynek sam na sam z Gawrysiem, a Mihiciowi przeszkodził słupek. Kibice w Orlen Arenie mogli czuć niepokój, który podsycił Dawid Fedeńczak (16:19 w 42. minucie rywalizacji). Trener Xavier Sabate starał się zachować nerwy na wodzy. Choć liczba strat w jego zespole mogła go co najmniej zastanawiać. Co ciekawe, o ile w poprzednim spotkaniu Bosy nie potrafił oddać celnego rzutu, tak tym razem każda jego próba kończyła się wyjęciem piłki z siatki przez Ivana Stevanovicia. Zupełnie zawodził Niko Mindegia. Sytuacja wydawała się wracać do punktu wyjścia, kiedy czerwoną kartkę obejrzał Horiha (21:22). Za ostro potraktował Zoltana Szitę. Jak się potem okazało, do ostatniego gwizdka wynik był 'na styku'. Portowcy mogli sensacyjnie doprowadzić do remisu po 26, ale najpierw okazji nie wykorzystał Paweł Krupa (tutaj popisał się Stevanović), a na kilkadziesiąt sekund przed końcem goście zgubili piłkę i dla miejscowych skończyło się tylko na strachu. Lider pozostał niepokonany.
ďż˝rďż˝dďż˝o: własne
relacjďż˝ dodaďż˝: kempes7 |
|